Autor Wiadomość
Isecross
PostWysłany: Pią 22:50, 25 Sie 2006    Temat postu: Chaos Krain

„Widziałam ich tylko kilka razy , gdy przychodzili do mojej karczmy , albo by wykonać obowiązki strażników miejskich , bądź by odpocząć od trudów życia. Nawet tutaj w Cienistej Dolinie , w siedzibie takiej sławy jak Elminster , szybko zyskali sławę. Złą , ale jednak sławę. A pochodzili chyba z Wodospadów Sztyletu , dopóki nie zostały zniszczone , oczywiście…”

Jheale Srebrnowłosa



„Toruviel Rauliathar był aasimarem , potomkiem ludzkiej kobiety i mężczyzny z rodu niebian. Był , krótko mówiąc , skazany na bycie dobrym człowiekiem , choć nieraz dawał znaki o swej niegodziwej naturze. Mieszkał w Wodospadach Sztyletu razem z matką , po tym jak jego ojciec zginął w skrytobójczym zamachu kilka lat wcześniej. A pochodził i wychował się w dalekiej krainie zwanej Mulhorandem , skąd wywodziło wielu podobnych jemu mieszańców. Zwykle tacy mieszańcy mieli jakieś zdolności magiczne , i tu też Toruviel nie wyróżnił się z tłumu. Został czarownikiem , jednak wszyscy kojarzyli go z czarodziejem. „Nawet nie wiecie jak bardzo mnie to złości , że mnie mylą z czarodziejami. Przecież to są aspołeczne , nadęte bufony!” mawiał do swych towarzyszy podróży. Otóż czarownicy rzucali czary , dzięki sile swej nieprzeciętnej osobowości. Bardzo rzadko spotykało się czarownika , który był ponury , zamknięty w sobie , nietowarzyski. Zwykle byli duszami towarzystwa , umilali wszystkim czas swoimi krotochwilami. Tu też Toruviel nie stanowił wyjątku. No może wyłączywszy to , że był niesamowicie charyzmatyczny , choć był zaledwie początkującym czarownikiem. Wróżyło to mu niesamowity sukces , który de facto osiągnął. Ale nie bez pomocy swych przyjaciół. I tu właśnie się zaczyna nasza opowieść , gdzie zło nieraz można pomylić z głupstwami , gdzie słowo dobro jest bardzo wymierne. Pospolity jakby się wydawało czarownik został wplątany w wielki misterny plan , który mógł wstrząsnąć całym Fearunem.”

Fragment opowieści Meleghosta Zorastryla
Wiecznego Barda


Wstał jasny , pełny sielankowego blasku poranek. Słońce powoli wdrapywało się po ścianie piętrowego domu , by ostatecznie zajrzeć przez okno na piętrze i obudzić Toruviel’a , który dotąd smacznie spał i ani myślał o tym co może się dziś wydarzyć.
- Na Sune! Już poranek? – ziewnął potężnie aasimar i dopiero teraz dotarł do niego wielki ból głowy , spowodowany wczorajszą zabawą. – Cholera! Muszę przestać pić u Kramer’a. Ma stanowczo za mocny miód!
Z wielkim żalem wstał i zarzucił na ramiona wiszący na krześle szlafrok. Zwlókł się na parter , mamrocząc przez całą drogę klątwy na miód Kramer’a , i zobaczył zastawiony stół. Jego rodzicielka , kobieta o nieprzeciętnej urodzie , której nie zatarły lata pracy , krzątała się przy stole dostawiając schłodzony miód pitny oraz świeże zimne mleko.
- Kac męczy , prawda? – zapytała znad filiżanki gorącej kawy. – Nauczysz się Ty w końcu przestać tak balować?
- Mamo! Mam prawo od czasu do czasu się zabawić! – z wyrzutem powiedział Toruviel , zabierając się do sera i pieczywa.
- Kochany syneczku , oczywiście że możesz się zabawić – powiedziała czule matka , a potem jej głos zyskał ostrości i wypraktykowanego sarkazmu. – Jednak bawisz się co drugi dzień , a potem następnego dnia leczysz kaca , narzekasz , marudzisz , aż nie da się z Tobą wytrzymać.
- No może , ale przynajmniej używam życia – uśmiechnął się szeroko , praktykujący czarownik. – ile tylko mogę oczywiście. Zresztą Ciebie też widziałem na wczorajszej zabawie… z Shecran’em – mrugnął do niej.
- No tak… bawiliśmy się tylko… wiesz to nic takiego – spłoniła uroczo Keira , wykręcając ręce.
- Mamo , to nic strasznego , że się kochacie i nie musisz przede mną tego ukrywać – powiedział nie podnosząc wzroku znad jajecznicy Toruviel, udając że nie widzi rumieńca swej rodzicielki.
- No tak , dobrze! Pan Kretis był tu przed tym jak wstałeś i mówił , że ma dla Ciebie robotę , synku. Coś z jego polami i czy coś w tym rodzaju. Mówił , że podejmie Cię chętnie obiad jeśli zechcesz. – mruknęła i zaczęła zbierać naczynia.
- Pójdę do niego na ten obiad , a wcześniej może pogram u Kramer’a. Powiedział , że jak zaczną ludzie przyjeżdżać na moje koncerty to mi da etat. – rzekł szczęśliwy młody człowiek , dokańczając mleko i wstając.
- Już wiem na co ten etat stracisz , na picie i zabawy!
- Oj nie przesadzaj , Mamo. Wiem ,że chętnie tu by się Shecran wprowadził , więc zbieram na domek , gdzieś w centrum miasta. Każdy dodatkowy grosz się przyda , co nie? – już wbiegając po schodach rzucił Toruviel.
Szybko ubrał się w czarny kaftan , nabijany gęsto srebrnymi ćwiekami oraz równie czarne bryczesy. Całości dopełnił ciemny płaszcz , podbity futrem. Włosy zawsze zostawiał rozpuszczone , pozwalał by opadały mu na barki i plecy. Jeszcze toaleta i już był gotowy do wyjścia.
- Bym zapomniało koncentracji! – krzyknął i usiadł na łóżku. Zaczął się koncentrować , zaciskając powieki. Kolejnym plusem bycia czarownikiem było to , że nie potrzebował księgi zaklęć , uczenia się inkantacji , ruchów dłoni , by być równie potężny jak zwykły mag. Wystarczało mu jakieś piętnaście minut dziennie by odnowić zaklęcia.
Po kilkunastu minutach Toruviel podniósł się i rzucił prosty czar kuglarstwo , by namalować swój prywatny znak na ścianie pokoju. Zaraz potem go oczyścił i podgrzał sobie również tym samym czarem , wino z korzeniami , stojące na szafce. Już zupełnie zadowolony(koncentracja zwykle usuwała większość następstw picia) zszedł po schodach i pełnym godności krokiem wyszedł z domu na światło , cudownego ranka.
Ruszył na targ , z zamiarem spotkania kogoś przybywającego z dalekich stron. Nim jednak dotarł na targ , zobaczył wielką postać , stojącą na podwyższeniu i gwałtownie gestykulującą. Przed owym przybyszem zebrał się już spory tłum , z zainteresowaniem słuchający kazań , jak się okazało potem , kapłana Tempusa , boga wojny.
-… i choć przybyłem tutaj z innego świata , to nawróciłem się na potężnego Tempusa – krzyczał wspaniale umięśniony chłopak , dzierżąc w dłoni piękny topór bojowy , a drugą machając symbolem Tempusa.
- Szaleniec – skomentował jeden ze słuchaczy.
- Ale jednak widać w nim zapał – rzekł inny.
- Kapłan Tempusa? Pochodzący z innego świata? – zapytał podchodzący Toruviel.
- Tak twierdzi , ale świrów jest sporo na tym świecie , co nie Toruviel? – zapytał Dervin , znajomy z kilkunastu poprzednich biesiad , bardzo mocny zawodnik w piciu jak się okazało nieraz.
- No jasne! Najlepszy przykład: ja – odpowiedział tamten i po chwili dołączył się do głośnego śmiechu , swojego kolegi.
- Argh! Wyśmiewacie mnie , panowie? – ryknął basem wyznawca Tempusa , zeskakując z podwyższenia. – Chcecie w takim razie stanąć do walki?
- Nie dziękuje , szlachetny panie. Gdzieżbym śmiał wyśmiać potężnego Tempusa! Każdy śmiertelnik powinien mieć szacunek dla Boga Bitew! A nie komentować , że prawdziwy wyznawca Tempusa jest szaleńcem! – krzyknął dźwięcznie Toruviel , cofając się o krok od wielkiej , umięśnionej sylwetki kapłana.
- Słusznie prawisz! Ty też wyznajesz Boga Bitew?
- Mam go w głębokim poważaniu , jednak częściej modlę się do Ognistowłosej Sune.
- Pfff! – prychnął sobie kapłan , ale szybko się opamiętał i dodał. – Ona jest od niedawna patronką poszukiwaczy przygód , tak?
- Właśnie! Dlatego też ją wyznaję , dzielny kapłanie! – kilka osób , które znało Toruviela jako obiboka , wiecznie bawiącego się , ale również zdolnego artystę i czarownika , parsknęli śmiechem.
- Może więc zechcesz poszukać ze mną przygód? – zapytał z nadzieją w głosie duchowny Tempusa.
- Oczywiście! Dziś mam już potężne zadanie , może więc mi potowarzyszysz? – Toruviel łudził się , że kapłan będzie miał dziś inne plany , które mu przeszkodzą mu iść z nim.
- Ależ oczywiście , że pójdę! Przygoda czeka! – zapalił się jak młodzieniec , którym istotnie był , jak się okazało później. Miał wiele ponad dwadzieścia lat.
- Więc za mną , towarzyszu! – rzucił krótko początkujący czarownik i ruszył na farmę Kretisa , gdzie czekało go „epickie” zadanie.
Po kilkunastu krokach kapłan go zatrzymał , przeczesał dłonią włosy , jakby się nad czymś zastanawiał , a potem przedstawił się.
- Jestem Evendur Amblecrown , kapłan w służbie Tempusa i istotnie przybyłem z innego świata. Wierz mi lub nie , ja wiem swoje.
- Miło mi. Toruviel Rauliathar do usług. Czarownik , bard , słuchacz ciekawych opowieści. Opowiedz o tym jak się tutaj dostałeś , proszę – szczerze zainteresowany zapytał Toruviel.
- Pewnego dnia , w jednym z miast naszego świata , otrzymałem tajemniczą przesyłkę. A mianowicie kluczyk do skrytki. Pojechałem do banku , gdzie znajdowała się skrytka i otworzyłem ją…
- Macie tam banki? Tam gdzie magazynujecie swoje pieniądze?
- Tak , ale my nazywamy to lokowaniem pieniędzy.
- Aha. Mów dalej.
- Więc w skrytce był jedynie taki kolczasty pierścień. Tu go mam. – mówiąc to Evendur pokazał obrączkę z kolcami skierowanymi do wewnątrz pierścienia. Toruviel natychmiast wyczuł potężną magię bijącą od tego przedmiotu. – Włożyłem go na palec i zemdlałem. Obudziłem się w świątyni Tempusa. Kapłani troszkę się zdziwili , że nagle się pojawiłem na środku sali , ale jednak przyjęli mnie ciepło i nauczyli wielu rzeczy. Dla przykładu języków , jak walczyć i tak dalej. Poza tym znalazłem tu coś , czego nigdy w moim świecie nie mogłem znaleźć. Tu się zdziwisz , zobaczysz. W moim świecie Boga nie mogę zobaczyć , a tu już go widziałem i czułem. Czułem jego potęgę , jego boskość. Poza tym to fajny świat , coś jak nasze średniowiecze. – dodał na zakończenie Evendur.
- Yhm? Średniowiecze? Wytłumacz , proszę. – rzekł Toruviel , gorączkowo myśląc , o czym może ten kapłan pleść.
- To takie wieki , gdzie ludzie w naszych czasach byli na fazie waszego rozwoju.
- Aha , czyli ty , Evendurze , pochodzisz z czasów najnowszych?
- No tak. Czasu komputerów , internetu , globalnego ocieplenia , rządów Busha i wielu innych rzeczy – wyjaśnił spokojnie towarzysz.
- Uhm , to świetnie. Ja uczyłem się Akademii Magicznej w Skuld , w Mulhorandzie , wiesz gdzie to jest? – zapytał nie bez dumy zaklinacz.
- Wiem , kapłani w świątyni mówili , że Mulhorand najechał Unther i zdobył duże ziemi ostatnimi czasy. No i przy okazji nauczyli mnie Mulhorandzkiego – również z dumą rzekł kapłan.
- To miło. Przyśpieszmy. Musimy szybko dojść do zleceniodawcy i wykonać zadanie. Po kilkunastu minutach szybkiego marszu dotarli do kompleksu trzech budowli , z czego jedno to był mieszkalny , kryty strzechą dom , a pozostałymi budynki gospodarcze. Wokół domu biegały dzieci Kretisa i robiły swoimi wrzaskami niesamowity raban. Gdzieś za domem rozlegało się gardłowe poszczekiwanie psa. Przed dom wyszedł jegomość średniego wzrostu , lecz żylasty i nabity w sobie , wyglądający na człowieka , któremu nie jest obca ciężka harówka.
-Witaj Toruvielu! Za wcześnie troszkę jak na obiad , ale zawszę mogę ciebie i twojego kompana poczęstować kuflem przedniego piwa. – rzucił jowialnie mężczyzna od progu.
- Cześć Kretisie ! Piwa oczywiście się napijemy , prawda Evendur’ze? – widząc kiwanie głową , kontynuował. – Mów co się stało? Z Evendur’em razem współpracujemy , więc podejmujemy te zadanie jako drużyna. – mrugnął do Evendu’a , wypinającego godnie pierś.
- Chodźcie do środka.
Weszli do jasnej izby , gdzie żona Kretis’a , kobieta o urodzie pospolitej i zgrzebnej jak lniane płótno , właśnie szykowała obiad. Małżonek gestem pokazał im solidne dębowe krzesła , a sam poszedł po piwo. Wrócił , rozstawił kufle , usiadł ciężko i zaczął.
- No więc od kilku nocy zboże jest niszczone. Najprawdopodobniej dzieje się to w nocy , ale pewności nie mam.
- A wiesz może kto lub co je niszczy? – zapytał Evendur , łykając piwo.
- Widziałem na granicy lasu ślady po koboldach. – odparł Kretis z ponurą miną.
- Dużo ich?
- Mnóstwo… To znaczy śladów oczywiście. Kobolda ani jednego nie widziałem…
- Zobaczymy co da się z tym zrobić. Które to pole? – zapytał Toruviel pewnym głosem.
- Ostatnie od studni Weenera , te najbliżej lasu – wyjaśnił , dziwiąc się pośpiechowi chłopaka , Kretis.
- No to zbieramy się , Evendurze! Robota czeka! – dziarsko zawołał czarownik , dobił duszkiem resztę piwa i pociągnął za sobą , nic nie rozumiejącego kapłana.
Wyszli przed dom , gdzie aktualnie dzieci Kretisa bawiły się w berka i ruszyli szybkim krokiem dróżką między polami , zmierzając do ostatniego z nich. Ten kawałek gruntu leżał niemal pod samą granicą lasu i rzeczywiście duża część pola została doszczętnie zdewastowana. I również prawdą było mnogość śladów , które prowadziły bezpośrednio do lasu.
- Chodźmy szybko do miasta. Po pochodnie i linę. Kilka sztyletów też by się przydało. – powiedział Toruviel głosem twardym i tak nie podobnym do tego co wcześniej słyszał Evendur.
- Ale po co mamy to kupować?
- Koboldy widzą w ciemności , ja też , ale ty już nie. W dzień mamy wieksze szanse po prostu na walkę z koboldami. Lina zawsze się przydaje , a sztylety chyba wiesz do czego będą potrzebne , nieprawdaż? – powiedział czarownik i ruszył biegiem do miasta.
Po kilku żmudnych godzinach przygotowań Evendur Amblecrown i Toruviel Rauliathar w pełnym rynsztunku bojowym , ruszyli z powrotem na pole , jednak tym razem nie poprzestali na sprawdzeniu śladów i zagłębili się w ciemne czeluście lasu. Wędrówka leśną ścieżką dłużyła się niemiłosiernie , lecz bohaterowie dotarli w końcu do polanki , na której obozowało jakieś dwadzieścia koboldów. Były to małe , chudziutkie humanoidy , z głowami gada. Kojarzono je ze smokami , ponieważ dość często służyły im.
- Co robimy? – odezwał się szeptem Evendur.
- Mam łuk i strzały , więc wespnę się na jakieś drzewo i zacznę strzelać , tymczasem ty zakradnij się za tamten głaz – tu wskazał wielki kamień , przy którym spał jeden z koboldów. – I gdy pierwsza gadzina dostanie , to złap tego śpiącego i rzuć nim w pozostałych. A potem już się będziemy bawić. – dodał z łobuzerskim mrugnięciem Toruviel.
- Nie ma sprawy. – rzucił krótko kapłan przygotowujący się przed walką.
Czarownik zwinnie jak wiewiórka , wdrapał się na drzewo , potem równie zręcznie przebiegł na sąsiednie drzewo. Po chwili największy , najbardziej rozkrzyczany , najbardziej władczy kobold zwalił się na ziemię ze sterczącą strzałą w oku. Evendur wypadł zza głazu , złapał wpół przerażonego kobolda i rzucił nim w pobratymców.
-TEMPUS! – ryknął kapłan i rzucił się do walki. Jego topór śmigał od lewa do prawa tnąc wiotkie ciała malutkich istot , jednak te nie pozostawały mu dłużne. Ileż to razy od ciosu , który mógłby zachwiać potężnym wojownikiem , ochraniał go cudnej roboty napierśnik , ileż to razy przechwytywał proste manewry koboldów na swą tarczę ozdobioną symbolem boga wojny. Raz po raz padały koboldy przebite mknącą z przerażającą szybkością strzałą. W końcu , po niespełna dwóch minutach zażartej walki na placu boju pozostał tylko Evendur. Zaraz potem z drzewa zleciał Toruviel , zgrabnie wylądował i podszedł do zbryzganego krwią kapłana.
- To wszystkie?
- Na to by wyglądało – odparł kapłan między kolejnymi głębokimi wydechami. Czciciel Tempusa rozejrzał się wokół pobojowiska i wtem zobaczył dwie sylwetki cicho poruszające się między drzewami. Sylwetki koboldów.
- Za nimi! – krzyknął Evendur i puścił się biegiem za nimi. Tamci się spłoszyli i zaczęli uciekać. Po chwili na polanie został jedynie Toruviel , ten jednak nie mając zbroi i będąc wyższy od koboldów z łatwością ich dogonił.
Dogoniwszy kapłana czarownik zauważył , że koboldy daleko odsadziły Evendura. Puścił się za nimi karkołomnym biegiem przez środek pola , jednocześnie rzucając zaklęcie. Po kilkusekundowej inkantacji z rąk wyleciał pocisk mocy w kształcie sztyletu , wlokąc za sobą warkocz trzeszczącej energii , trafiając idealnie jednego kobolda między łopatki. Drugi zaskowyczał i puścił się , rzecz niewiarygodna , jeszcze szybszym biegiem , jednak który i tak mu nie pomógł , bo rzucony z niesamowitą siłą sztylet Evendura przeciął z sykiem powietrze i wbił się w podstawę czaszki ostatniego kobolda.
- Niezły rzut , co nie? – zapytał z uśmiechem , podchodzący wolnym krokiem Evendur.
- Pogratulować siły! To było jakieś czterdzieści metrów… - rzekł z podziwem Toruviel , wyciągając sztylet z czaszki stwora i rzucając go kapłanowi. – No dobra , idziemy do lasu , zanim zupełnie się ściemni…
- Po co? Zadanie wykonaliśmy , prawda?
- Po łupy. Żyć z czegoś trzeba , no nie ? – dodał z szelmowskim uśmiechem zaklinacz.
- Aha. No tak! Łupy!
Dwóch zwycięskich bohaterów ruszyło z powrotem do lasu , by obdzierać poharatane trupy poległych koboldów. Nad lasem słońce powoli zachodziło pogrążając kolejne pola w ciemnościach. W lesie było już kompletnie ciemno , gdy dotarli na polankę. Łup był nędzny. Kilka bardzo brudnych miedziaków i dwie sztuki srebra , które posiadał najpotężniejszy kobold. Panowała cisza , od czasu do czasu , przerywana tylko odległym pohukiwaniem sowy , jednak dawało się rozróżnić inne dźwięki. Na początku cichutkie , ledwo słyszalne dla ludzkiego ucha , jednak z każdą mijającą chwilą przybierające na sile. Dźwięku piskliwego , złośliwego śmiechu. Śmiechu koboldów. Toruviel powoli wyprostował się.
- Evendurze jesteśmy otoczeni. – cichutko rzekł , na pozór spokojnie wygładzając kaftan. – Zachowuj się spokojnie i nie daj po sobie poznać. Może pozwolą nam odejść.
- Przez kogo jesteśmy otoczeni? – zapytał równie cicho kapłan.
- Przez jakieś dwie setki koboldów.
Zapadło kłopotliwe milczenie , przerywane coraz głośniejszymi chichotami. Po chwili , gdy już i Evendur wstał , poleciał w ich stronę pierwszy kamień , który na szczęście odbił się od tarczy kapłana.
- Schowajmy się za głazem , szybko! – krzyknął Toruviel i upadł na ziemie , nie zdążywszy się uchylić przed kamieniem , który z mocą trafił go w głowę.
- Nie! – zawył towarzysz czarownika i osłaniając się tarczą , zaciągnął go pod skałę. Tam dobre kilka minut próbował ocucić zaklinacza.
- Na Sune! Moja głowa... – wystękał powracający z omdlenia Toruviel i nad podziw szybko odzyskał sprawność myślenia. – Osłaniaj mnie , rzucę Tarczę. Będzie blokowała pociski przez pewien czas.
Rozłożył szeroko ramiona , wykonał kilka skomplikowanych , godnych sztukmistrza , gestów i przed nimi pojawiła się materialna , przezroczysta tarcza , łudząco podobna do lustra , która jednak świetnie blokowała wszelkie lecące kamienie.
- Co teraz? Ile ona wytrzyma? – zapytał z niepokojem kapłan , widząc że tarcza aż drży od prawdziwego gradu kamieni uderzającego w powierzchnię tarczy.
- Tylko kilka minut , musimy stąd szybko uciekać , bo nas zabiją , te małe kanalie! Gdy powiem , to rzucamy się do biegu. Ty pierwszy , ja z Tarczą na tyle , byśmy nie oberwali w łeb jak ja przed chwilą… - powiedział Toruviel , krzywiąc się z bólu. – Gotowy?
- TEMPUS! – ryknął Evendur , a Toruviel uznał to za odpowiedź twierdzącą. Puścili się biegiem , pierwszy potykający się kapłan , za nim osłaniający plecy Toruviel. Już by się wydawało , że uciekną z lasu pełnego koboldów , gdy jedna z tych małych kreatur , podstawiła nogę Evendurowi. Runął jak kukła , czyniąc niesamowity łoskot swoją zbroją , jednak zręcznie się pozbierał i kontynuował bieg. W końcu wybiegli z lasu na pobliskie pola. Tu jeszcze nie było koboldów , jednak widać było mnóstwo maluczkich sylwetek w cieniu wielkich drzew. Jasnym było , że gdyby koboldy chciały spokojnie mogłyby spalić podgrodzie i okoliczne farmy i niewielu by odważyło się im przeszkodzić. Bohaterowie dowlekli się do miasta , krwawiąc z kilku ran(głowa Toruviela i kilka ran Evendura , spowodowanych upadkiem) i niewiele myśląc na temat tego wydarzenia poszli do swych siedzib. Evendur uleczył się zaklęciem zesłanym przez swoje bóstwo i poszedł do karczmy , gdzie nawet niczego nie jedząc położył się spać. Podobnie Toruviel , tylko on musiał wysłuchać kazania matki i obiecać , że nigdy nie będzie szukał przygód takich jak ta. Sen miał niespokojny , pełen przerażających obrazów , jednym z nich był obraz łuny płonącego miasta. Niepokojąco podobnego do Wodospadów Sztyletu.
Przeszywający ból głowy obudził jak co dzień Toruviel , tym razem nie będąc spowodowany pijaństwem poprzedniej nocy , tylko obrażeniami odniesionymi w walce. Wstał i jak co dzień skoncentrował się na swoich wewnętrznych umiejętnościach. Ból w czaszce odezwał przeraźliwym kłuciem. Po zakończonej koncentracji , Toruviel ciężko zszedł na dół , gdzie spodziewał się ujrzeć swoją matkę , krzątającą się przy zastawionym stole. Zdziwił go więc fakt , że ani matki , ani zastawionego stołu tam nie było. Tym bardziej zaskoczony był , gdy usłyszał mnóstwo okrzyków od strony ulicy. Na ulicy bowiem przebywał wielki tłum , usiłujący zobaczyć , co się dzieje po drugiej stronie palisady , służącej miastu jako mury. Toruviel nie miał zamiaru się tam pchać , bowiem wystarczyło , że usłyszał , by rozpoznać złośliwy , piskliwy chichot koboldów , który zwiastował najwidoczniej oblężenie Wodospadów Sztyletu. Wrócił spokojnie do domu i równie spokojnie zrobił sobie śniadanie. Po czym wyszedł na balkon w swojej izbie i z niego wskoczył na dach. Stamtąd rozpościerał się świetny widok na okolice. Teraz jedynie wokół miasta mógł dostrzec morze maleńkich istot , całkowicie okrążających miasto tylko z jednej , na szczęście , strony.
- Cholera… Tych śmieci jest jakieś dwa tysiące… - stwierdził z konsternacją Toruviel i począł wracać do domu tą samą drogą , jednak będąc w połowie stwierdził , że w takim tłumie do Kramera dojdzie za jakieś dwie godziny , a tu każda minuta była bardzo cenna.
Czarownik wspiął się na najbliższy budynek i zaczął dosłownie skakać po dachach , aby szybciej się dostać do karczmy , gdzie mieszkał Evendur. Był już porządnie zadyszany , gdy dobiegł w pobliże karczmy. Od niej dzieliła go już tylko ulica , też całkowicie przepełniona ludźmi , której tak łatwo nie dało się przeskoczyć.
- Dam radę! To tylko ulica… Nie raz już tak skakałeś… Dasz radę! – i puścił się pełnym biegiem po dachu , aż wyskoczył potężnie z krawędzi. Wydawałoby się , że z takim pędem spokojnie doleci na krawędź karczmy , jednak Toruviel w połowie zaczął spadać i groziło mu przywitanie się z zakratowanym oknem karczmy. Ten jednak machnął kilka razy rękoma i przed nim pokazała się przezroczysta tarcza , która dzięki twardości i pędowi czarownik z łatwością przebiła kraty posiadłości. Toruviel wpadł do pokoju , przeturlał się zręcznie i wstał. Otrzepał się i dopiero teraz zauważył , że wpadł do pokoju , gdzie pewna para była dość mocno sobą zajęta.
- Ekhm… To ja już pójdę… , widzę że zupełnie nie w czas… No tak… Już mnie nie ma… - i wybiegł szybko na korytarz , szukać pokoju Evendura. Zdążył przeszukać całą karczmę , aż dotarł do niego głośny śmiech jego wczorajszego towarzysza dochodzący z głównej sali karczmy.
Po krótkim wyjaśnieniu Evendurowi co się stało , Toruviel wyprowadził go z karczmy i ruszył w kierunku ratusza , gdzie Rada Miasta miała podjąć decyzję , co zrobić z zagrożeniem. Przed wysokim ,trzypiętrowym budynkiem , stał spory tłum , głośno domagający się wydania rozporządzeń. Mówca na specjalnym podwyższeniu , próbował opanować drący się bez opamiętania tłum , jednak każda jego próba kończyła się fiaskiem. Toruviel puścił przodem Evendura , który bardzo łatwo torował sobie drogę potężną piersią , aż dotarli do mównicy. Czarownik zręcznie ucapił mówcę za frak i zrzucił go z mównicy na ziemię, sam wskakując na jego miejsce.
- Drogi ludu Wodospadów Sztyletu! – krzyknął donośnie i dźwięcznie. – Dlaczegoż macie czekać na łaskawą odpowiedź Rady Miasta , skoro możecie sami uczestniczyć w obradach? Dlaczego macie trwać w niepewności z potworami u bram , gdy tamci siedzą w komnatach z marmuru się naradzają?! Czy chcecie wiedzieć co tam się dzieje?! Czy chcecie wiedzieć czy otrzymamy pomoc?! Czy chcecie wiedzieć czy OCALIMY NASZE MIASTO?! – ryknął potężnie Toruviel , utwierdzając Evendura w przekonaniu , że czarownik rzeczywiście jest dobrym mówcą i posiada coś co zjednuje tłum.
- TAK! – rozległ się ogłuszający wrzask setek gardzieli , a Toruviel został nagrodzony brawami. Zeskoczył z podestu i śmiało , zuchwale wręcz podszedł do strażników ratusza , mając za sobą wściekły tłum mieszczan.
- Kern , dochodzę do wniosku , że za mało nam płacą za taką robotę – odezwał się pierwszy niepewnym głosem.
- Racja , Drogman. Wiesz? Ja zawsze chciałem zostać rybakiem , co ty na to?
- No pewnie! Bycie strażnikiem śmierdzi! – rzucili obaj broń i powoli wycofali się do bocznego zaułka.
Toruviel szybko przeszedł przez piękne korytarze , mając koło siebie cały czas ogromnego kapłana , z natchnionym wzrokiem idącego i myślącego zapewne o nadchodzącej bitwie. Nikt nie odważył się stanąć im na drodze. Toruviel nadal zuchwały , kopnął drzwi od Sali Narad i wszedł butny do środka. Niepospolite zdumienie widniało na twarzach radnych.
- Witam szlachetni panowie! Ludność Wodospadów Sztyletu wybrała mnie na swego mediatora , co zamierzacie zrobić z zaistniałą sytuacją. I co ważniejsze , kiedy zamierzacie coś zrobić… - zaczął bez najmniejszego śladu skrępowania zaklinacz , biorąc jedno z krzeseł i siadając na nim.
- Eee… No tak… Na razie zastanawiamy się co spowodowało taką aktywność koboldów w tych stronach. Poza tym twierdzimy , że nie ma takiego zagrożenie , by wszczynać takie burdy i tak się śpieszyć. Co nagle to po diable… - odparł wysoki mężczyzna , będący najbogatszym kupcem w mieście.
- Tylko warto zauważyć , że miasto mające trzystu strażników nie utrzyma dwutysięcznej armii koboldów. Wysłaliście po pomoc? – ostro zmierzył spojrzeniem kupca Toruviel.
- Decydujemy czy zagrożenie jest warte wzywania kogoś na pomoc…
- Naprawdę jest ich aż dwa tysiące?! – przerwał mu przerażonym głosem jeden z pozostałych radnych.
- Na oko tyle można stwierdzić. Otoczyli miasto od zachodniej strony. Ciągle można ewakuować miasto.
- Nie zdecyduję się na ewakuację czterech tysięcy ludzi , bo jakieś koboldy stanęły pod bramą! – wrzasnął przewodniczący Rady Miasta , Johann Sten.
- Dwa tysiące jakichś koboldów! – krzyknął Toruviel.
Do sali wbiegł zdyszany pachołek , ze strachem wymalowanym na twarzy.
- Proszę o wybaczenie , szlachetni panowie! Koboldy zaczęły znosić jakieś beczki pod bramę. Kapitan bramy powiedział , że to oliwa. – wydyszał jednym tchem mężczyzna.
- Zamierzają wysadzić bramę… - rzekł w ciszy , która zapadła Evendur. – Po tym szybko wedrą się do miasta i wybiją mieszkańców. To nie będzie walka. To będzie pogrom.
- Evendur ma rację. Miasto trzeba jak najszybciej ewakuować. A strażników obsadzić w strategicznych punktach w mieście. Punkt oporu radzę ustawić na głównej ulicy przy zaułkach Umberlee. Najwęższy punkt w mieście.
- Kapitanie straży , proszę wydać rozkazy – odezwał się Johann Sten , będąc najwidoczniej przekonany o powadze sytuacji. Wszyscy odprowadzili dowódcę straży wzrokiem , po czym wrócili do dyskusji.
- Opróżnić magazyn oliwy. Wyładować beczki na ulicę. A mi proszę dać pięćdziesięciu ludzi do przygotowania koboldom niespodzianki.
- Niespodzianki? Nie zniszczy to miasta? – rzucił niespokojnie jeden z radnych.
- Całego nie – odparł z szelmowskim uśmiechem Toruviel. – No co? To miasto i tak już jest stracone. Każcie ewakuować ludzi.
- Nie wierzę! Nie uwierzę , póki nie zobaczę dymiących zgliszczy Wodospadów Sztyletu! – krzyknął Johann.
- No dobrze… , skoro na tym ci tak zależy , to zostań. Tylko doprawdy nie wiem czy koboldy tak długo zostawią cię przy życiu , byś mógł zobaczyć zgliszcza miasta… - odrzekł spokojnie Toruviel.
- Johann… - odezwał się ktoś od drzwi komnaty. – Ten młodzik tutaj ma rację. Nie wytrzymamy choćby jednego szturmu. Brama za kilka godzin padnie. A tego smoczego pomiotu jest naprawdę koło dwóch tysięcy.
- Powiedzcie mi , że to nieprawda! Błagam was… Powiedzcie , że to tylko okrutny żart… - prawie wyszlochał ostatnie zdania zarządzający miastem.
- Przykro mi , ale miasta nie da się już uratować. Możemy jedynie dać ludziom jak najwięcej czasu na ucieczkę. – powiedział już łagodniej czarownik , widząc jak wiele dla niego znaczyło to miasto , bądź funkcja jaką w niej pełnił. – Wy też musicie uciekać. Zwołać Radę Dolin wypada w takiej sytuacji , a wy tylko swoimi osobami możecie to zrobić. Uciekajcie.
- Kto będzie dowodził obroną miasta?
- Evendur Amblecrown do usług! – odezwał się basem kapłan , dumnie wypinając pierś. – Już kilka razy dowodziłem tyloma żołnierzami , więc i tu zgłaszam się na ochotnika!
- No uciekajcie już , póki macie czas… - ponaglał radnych Toruviel.
W końcu odbiegli szeleszcząc jedwabiami , by uciec do najbliższej , Cienistej Doliny , i powiadomić władcę o niebezpieczeństwie. Czarownik i kapłan długo patrzyli za nimi.
- No cóż… Wygląda na to , że chwilowo jesteśmy władcami tego miasteczka… - odezwał się Evendur.
- Do czasu , aż te głupie koboldy je nie zniszczą , a to nastąpi góra jutro – uśmiechnął się krzywo zaklinacz i począł wychodzić z opuszczonej Sali Narad.
- Musimy przede wszystkim kazać strażnikom bronić bramy ile się da , a reszcie kazać budować barykadę na głównej ulicy miasta. Ja zabiorę ci jakieś trzy dziesiątki ludzi i zacznę transportować beczki w jedno stosowne miejsce. – mówił Toruviel wychodząc z budynku.
Przywitał go ryk tłumu, żądającego wyjaśnień dlaczego tym razem Rada Miasta uciekła. Toruviel z ciężkim sercem wdrapał się na podwyższenie , by opowiedzieć ludziom o niesamowitym zagrożeniu , które czeka tuż za rogiem miasta. By opowiedzieć ludziom , że muszą opuścić swoje domy , swą ojczyznę , jeśli chcą uratować życie. Najlepiej powiedzieć to spokojnie to nie wpadną w panikę , pomyślał Toruviel i tak oczywiście postąpił.
- Drodzy mieszkańcy Wodospadów Sztyletu! Oto przed nami staje najpoważniejsze niebezpieczeństwo od lat , które , z bożą pomocą , przezwyciężymy! Jednak nie możemy ryzykować śmiercią mieszkańców miasta. Strażnicy miejscy zrobią co mogą , by zapewnić wam bezpieczną ucieczkę. A my razem z obecnym tu Evendurem Amblecrownem zrobimy co w naszej mocy by powstrzymać te paskudne kreatury! I jeszcze proszę was! Bez paniki. Panujemy nad sytuacja i nie pozwolimy koboldom atakować waszych tyłów. – wykrzyczał emfazą godną kaznodziei , zamilkł na chwilę , po czym ryknął potężnym głosem. – Z bogiem , ludzie!
Tłum zafalował , weryfikując usłyszane informacje , po czym lawiną , choć spokojną , wylał się z placu. Dopiero potem rozległy się pierwsze krzyki , przesiąknięte przerażeniem.
- No cóż… I tak długo wytrzymali bez wrzasków – uśmiechnął się krzywo Toruviel. – Teraz szybko do koszar biegnij , a ja poszukam magazynu z oliwą!
- Jakby coś się stało to czekaj w Cienistej Dolinie , tam się spotkamy! – krzyknął Evendur i pobiegł dowodzić strażnikami miejskimi. Czarownik z ciężkim westchnieniem kazał dwóm dziesiątkom żołnierzy pobiec za nim w kierunku magazynu oliwy. Po kilku minutach ciężkiego biegu dotarli do wysokiego budynku , drzwi z miejsca wywarzono , wyciągnięto przerażonych strażników i rozpoczęto opróżnianie magazynu.
Dziesiątki beczek z oliwą ustawiono na głównej ulicy , tworząc z nich barykadę. Specjalnie wybrano miejsce , w którym stały najwyższe budynki , które po wybuchu oliwy , zawaliły by się i pogrzebały pod sobą dziesiątki koboldów. Za barykadą stał mur strażników miejskich uzbrojonych w łuki i czekających tylko na znak dowodzącego nimi zaklinacza. Nagle , od strony bramy miasta , podniósł się wielki wrzask , składający się z przerażonego okrzyku setek ludzi oraz pełnego , złośliwej uciechy pisku koboldów. Po kilku chwilach z jednej z pobliskich uliczek wypadł młody chłopak jadący konno.
- Ludzie! Sforsowali bramę! Kapłan Tempusa próbuje je zatrzymać na ulic Księżycowego Blasku , jednak od pewnego czasu się wycofują. – wrzasnął , gdy tylko znalazł się koło beczek.
- Przekaż mu , by przybył tutaj ze swoimi ludźmi. I każ przyjść tu każdemu , co może walczyć! – odkrzyknął Toruviel , myśląc gorączkowo.
- Tak jest! – i chłopak ruszył galopem przez miasto.
Po góra dwudziestu minutach , stacjonujący przy beczkach żołnierze , zobaczyli pierwszych żołnierzy , którzy wykonywali rozkaz Toruviela. Po kolei przechodzili przez barykadę , wzmacniając załogę Toruviela. Po kilku chwilach blisko setka żołnierzy , zobaczyła linię wojowników , ciągle napieraną przez szalejące koboldy , która jednak nadal nie została rozerwana. Łucznicy napięli łuki i posłali deszcz strzał w kierunku atakujących kreatur. Trzy serie skutecznie zniechęciły przednią straż ( bo trzon armii potworów , dopiero zmierzał w kierunku barykady) do ataku na obrońców , co pozwoliło , strasznie skrwawionym , poobijanym żołnierzom dostać się na drugą stronę zaimprowizowanej barykady z beczek oliwy. Piski koboldów z każdą chwilą przybierały na sile. Szeregi stworzeń z każdą sekundą rosły.
- Evendurze , zabierz stąd tych ludzi , niech ratują swe życia. Ja ich powstrzymam! – powiedział zaklinacz kapłanowi , spoglądając na hordę potworów.
- Dasz radę? – upewnił się wyznawca Tempusa i po czym ryknął hasło do odwrotu. Chwilę patrzył na wyraźnie zamyślonego czarownika i puścił się biegiem za szybko oddalającymi się strażnikami.
- Więc zostałem sam jeden przeciwko wielkiej armii koboldów , taaak? – zapytał przeciągle Toruviel , wznosząc oczy ku niebu. – Sune , kiedyś mam nadzieje , że mi wyjaśnisz , czemu tak doświadczasz swego pokornego sługę… A teraz do dzieła!
Z oddali zagrał donośnie jakiś róg , dając tym głupim istotom sygnał do ataku. Ruszyły niczym lawina w górach Grzbietu Świata , zalewając wszystko co zaklinacz mógł widzieć. Ten jednak nie uląkł się , tylko z wyzwanie patrzył na biegnący ku barykadzie tłum. Gdy byli już blisko , zaczął się nieznacznie cofać , aż dotarł do wyznaczonego miejsca. W tej samej chwili tłum już przedzierał się przez barykadę. Toruviel spokojnie wyciągnął ręce , zatoczył nimi pełny łuk , wykonał serię prostych gestów i wypuścił z otwartej dłoni , trzeszczący energią sztylet , który pomknął ku beczkom. Czarownik wtedy już uciekał co sił w nogach , usłyszał ogłuszający huk wybuchających beczek i nie zdążył uciec przed falą uderzeniową , która go poderwała i cisnęła jakieś dziesięć metrów dalej. Wstał i obejrzał się.
Evendur biegł ile w sił w nogach , jednak gdy usłyszał huk ,obejrzał się i zobaczył wielką czerwoną kulę ognia , pochłaniającą setki koboldów i zawalającą z sześć budynków. Po chwili uderzył w niego gorący podmuch wiatru i kapłan zauważył lecącą sylwetkę , która po krótkim locie , walnęła o ziemię niczym kukła. Po chwili wstała i obejrzała zdumionym wzrokiem wielkość zniszczeń.
- W nogi , kretynie! – ryknął z całych sił Evendur , patrząc na zaklinacza. On najwidoczniej usłyszał , bo puścił się niesamowicie szybkim sprintem. Po chwili dobiegł do już do wyznawcy Tempusa.
- Niezłe fajerwerki były? – zapytał uradowany Toruviel i minął jakby nigdy nic zaskoczonego kapłana.
- Świetne , doprawdy! – krzyknął Evendur doganiając czarownika.
- Miło mi , że spodobały Ci się. Zanim koboldy otrząsną się z szoku , to my zdążymy uciec z miasta.
- Pewnie tak… - wydyszał pan Amblecrown
- Na pewno! W końcu będą myślały , że więcej takich pułapek im zagwarantowaliśmy…
- Już widać bramę!
Brama była już pusta , w oddali tylko majaczył się wielki tłum uchodźców , próbujących przejść przez most , łączący dwa brzegi Ashaby. Dwaj towarzysze miast przeciskać się przez niezliczony tłum uciekających ludzi , popłynęli rzeką na drugi brzeg. Kilka kilometrów dalej rozbili obóz i posilili się wędzonym mięsem , które zostało wyciągnięte z zakamarków plecaka przez Evendura.
- Więc co teraz zrobimy , drogi towarzyszu? – zapytał przeżuwając suche mięso Toruviel.
- Myślałem nad podróżowanie jako poszukiwacze przygód…
- Ja bym się cholera ustatkował gdzieś , w jakimś przyjemnym miejscu…
- Nie ciągnie Cię w ogóle poszukiwanie przygód , walka z złymi potworami , bogactwa?
- No troszkę ciągnie… - mruknął zaklinacz. – Ale nie aż tak by od razu ryzykować życie dla skarbów. Według mnie powinniśmy zdobyć doświadczenie. Zaciągnąć się jakiejś straży czy coś…
- Dobre! Najbliżej jest Cienista Dolina , więc tam możemy spróbować , nie sądzisz? – zapytał ożywiony Evendur.
- Fakt. Miasto chronione przez siłę Wybrańców Mystry , z potężną armią , miewające naprawdę mało kłopotów… Może się udać… - wyliczał zaklinacz na palcach zalety Cienistej Doliny.
- I blisko do Cormathoru!
- To akurat zaliczyłbym do wad , nigdy nie wiadomo co przylezie z tego lasu – powiedział wyniośle czarownik i ponownie zajął się mięsem.
- No dobra , to jedziemy zostać strażnikami miejskimi Cienistej Doliny! – z radością krzyknął kapłan Tempusa , po czym odwrócił się na swoim posłaniu i poszedł spać.
- Skąd w tych ludziach tyle zapału i energii? – zastanawiał się Toruviel , po czym również poszedł spać.


* * *




Dwa tygodnie drogi odcisnęły na poszukiwaczach przygód właściwe piętno. Toruviel bardzo schudł nie raczony już pysznymi posiłkami swojej matki. Evendur natomiast milczał od jakiegoś czasu , jednak zaklinacz podejrzewał , że kapłan namyśla się nad karierą strażnika miejskiego , bądź myśli nad wyprawą do Myth Drannor. Toruviel sam nie wiedział co gorsze. Widać wygodne życie już bezpowrotnie minęło.
- Toruvielu? – zapytał kapłan , idąc obok swego towarzysza.
- O co chodzi?
- Zjadłbym jakieś mięso…- rzekł z rozbrajającą szczerością Evendur. A więc nad tym myślałeś mój drogi towarzyszu , pomyślał Toruviel.
- Przecież mamy mięso , po co nam więcej? Wodę możesz stworzyć , mięso mamy , cóż więcej nam do życia potrzeba?! – zapytał z goryczą czarownik , patrząc w niebo , jakby od niego oczekiwał odpowiedzi.
- Ale takiego świeżego mięsa bym zjadł , tylko jest problem. Żadnego łuku nie mam , więc nie zapoluje…
- Dobra , daj mi godzinkę. – rzucił krótko zaklinacz i zagłębił się w las.
Szczerze mówiąc to miał zamiar sobie spokojnie pochodzić i nawet nie próbować polować , jednak gdy zauważył w oddali sarnę , to nie mógł zmarnować takiej okazji. Cicho stąpając po ściółce , zakradł się do sarny na odległość strzału. Cichutko pod nosem wymówił słowa zaklęcia i skierował dłoń w stronę zwierzęcia. Sztylet zrodzony z czystej mocy poleciał z trzaskiem w kierunku sarny , bezbłędnie trafiając ją w głowę , gdy w tym samym momencie przez klatkę piersiową zwierzaka przeleciała strzała. Toruviel rozejrzał się szybko na boki i ujrzał wysokiego , potężnie umięśnionego elfa , stojącego w pozycji strzeleckiej i mierzącego do czarownika z długie na dwa metry łuku. Zapadło kłopotliwe milczenie.
- Co robisz w moich lasach , człowieku? – przerwał je elf.
- Jak sam widziałeś do twoich lasów zagnał mnie głód , spowodowany długą i niebezpieczną podróżą. Czy pozwolisz mi wziąć choć kawałek mięsa? – zapytał pokornie zaklinacz. Powodem tej pokory był naciągnięty i wycelowany w niego łuk.
- Tak , pozwolę , jednak po jednym warunkiem. Opowiesz mi o tej podróży.
* * *



- Hej , Evendurze! Popatrz kogo upolowałem!
- Będziemy jedli elfa? – zapytał z przestrachem kapłan , a Toruviel nie po raz pierwszy stwierdził , że kapłan jest absolutnie pozbawiony poczucia humoru.
- Oczywiście , że nie. To jest Azzanthi’r , spotkałem go w lesie – powiedział czarownik , wskazując na potężnego elfa , niosącego upolowaną zwierzynę. – Dziś Azzanthi’r będzie z nami podróżował.
- Na długo?
- To już od niego zależy. Zapytaj go. – rzekł zaklinacz i zaczął obrabiać sarnę. Evendur przeniósł pytający wzrok na elfa. Ten podszedł do kapłana i wyciągnął do niego dłoń.
- Jestem Azzanthi’r Arnala’s , łowca. – powiedział dumnie elf.
- A ja Evendur Amblecrown , z łaski Tempusa , wojownik-kapłan tegoż boga! – rzekł jeszcze dumniej , o ile było to możliwe , Evendur i uścisnął elfowi prawicę.
- Więc dlaczego chcesz z nami podróżować?
- Szczerze? By troszkę poprzebywać z ludźmi , posłuchać co się wydarzyło ostatnio.
- A wydarzyło się sporo , co nie Toruvielu? – zapytał uwalanego krwią zaklinacza Evendur.
- No tak… Upadły Wodospady Sztyletu , dwa tysiące koboldów obozuje w zgliszczach miasta.
- I jeszcze jedna ważna sprawa.
- Jaka? – elf zapytał kapłana.
- Ruszamy do Cienistej Doliny , aby zostać strażnikami miejskimi! – dumnie powiedział mężczyzna , patrząc na gotującego Toruviela. – Kiedy będzie gotowe?
- Byłbyś łaskawy poczekać kilka minut? Ognisko rozpal lepiej!
- Chwila. Ja to zrobię. – zaofiarował się Azzanthi’r. – Mów dalej , Evendurze.
- No więc zorganizowaliśmy obronę miasta i na jakiś czas powstrzymaliśmy natarcie , jednak mieli przytłaczająco przewagę i byliśmy zmuszeni opuścić miasto.
- A co z ludnością cywilną? Zginęli?
- Gdzie tam! O cywilów najpierw zadbaliśmy , większość uciekła. – uśmiechnął się kapłan.
- I to wszystkie wasze przygody? – zapytał z niedowierzaniem elf , patrząc na dwójkę poszukiwaczy przygód.
- Nas jako drużyny – tak , jednak ja miałem kilka przygód , o których chętnie Ci opowiem… - zaczął Evendur i nie kończył mówić przez jakieś następne piętnaście minut , gdy Toruviel oznajmił , że pieczyste już jest gotowe.
- No to zabieramy się do jedzenia! Przyrządziłem według przepisu mojej szanownej rodzicielki , więc powinno wszystkim smakować! – z entuzjazmem czarownik zapowiedział swoją potrawę , która okazała się , o dziwo! , zjadliwa i całkiem smaczna.
- No całkiem dobrze gotujesz , mości zaklinaczu. – pochwalił wysiłki Toruviela elf. Evendur nie komentował , bo pałaszował już czwartą porcję pieczonej dziczyzny.
- No dobrze… Panie elfie! Czy wyrusza pan z nami jutro w podróż? – zapytał czarownik-kucharz , chowając resztki do ich plecaków podróżnych.
- Jeśli nadal będziesz tak świetnie gotował , to z przyjemnością – parsknął śmiechem elf i począł rozkładać swoje zwijane posłanie. Podłożył pod głowę kołczan i z westchnieniem zwalił się na swoje miejsce spoczynku.
Toruviel natomiast zebrał kilka drewienek , by podtrzymać ogień przez noc i zabrał się do rozkładania własnego posłania. Evendur już dawno spał na , obejmując czule topór i mrucząc od czasu do czasu „Tempusie , daj mi moc”. Elf leżał długo i wpatrywał się w gwiazdy , jakby liczył czy od ostatniej takiej nocy ich czasem nie przybyło. Zaklinacz też rzucił okiem na niebo , ale wolał spać niż rozmyślać , bowiem jego myśli ostatnio kręciły się wokół straconego miejsca zamieszkania oraz straconej szansy na spokojne , dostatnie życie , bez trudów podróży i innych równie nieprzyjemnych rzeczy. Ogarnięty takimi nieprzyjemnymi myślami odzywał się rzadko , a jeśli już to był niesamowicie cięty na wszystko co żyło i poruszało się wokół niego.
Ranek obudził ich lekką mżawką. Szybko zwinęli obóz , podzielili się zimnym mięsem i ruszyli w kierunku Cienistej Doliny. Podążali traktem , który wypełniali uchodźcy z zniszczonych Wodospadów Sztyletu. Większość z nich stwierdziła z pewnością , że Cienistej Dolinie nie straszne jakieś tam dwa tysiące koboldów i można się tam z powodzeniem ukryć przez zagrożeniem. Trzech towarzyszy również podążało ku bezpiecznemu schronieniu , jednak widząc tam również swą przyszłość. I tą przyszłość dogonili , dojeżdżając do pierwszych posterunków straży Cienistej Doliny. Szybko przejechali gościńcem do miasta , gdzie powitały ich kolumny uciekinierów , stojących w jakiejś kolejce.

Ciąg dalszy nastąpi ^^

Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group